“Stoliczku, nakryj się…!”
Każdy, kto ma/miał małe dzieci wie, że codzienne życie wszystkich członków rodziny (poza kotem 😉 ) toczy się gdzie?? W salonie! Mimo, że dzieci mają swój pokój, a w nim biurko, pełno zabawek, to finalnie dzieci ze wszystkim migrują tam, gdzie jest Mama 🙂 <3
W salonie miałam stół, zdecydowanie za wielki na powierzchnię salonu oraz na nasze codzienne potrzeby. Przyznać jednak należy, że było na nim na tyle dużo miejsca, że córka i syn mieli bardzo dużą przestrzeń do zabawy.
Mimo wszystko zapadła decyzja, SPRZEDAJEMY GO I SZUKAMY MNIEJSZEGO.
I to była szybka akcja : oferta -> kupujący -> sprzedaż.
Pan, który kupił ode mnie stół, zapytał, czy mam już kupiony kolejny i zaproponował mi swój stary (taki niewielki i w sumie może mi go za darmo odstąpić. Ba!! Nawet mi go przywieźć do domu!). A ponieważ cena była najuczciwsza z możliwych (za darmo!), nie trzeba było pytać mnie dwa razy

Fajny sosnowy stół z bukowymi nogami… widać było na nim ślady użytkowania, ale co tam. Przecież był używany… i podkreślę to jeszcze raz, był za darmo!
A jak wiadomo: darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda 😀 Stół prezentował się tak:

Od razu wiedziałam, co z niego będzie za piękność 🙂
Przede wszystkim trzeba było zeszlifować blat. Dopiero na zbliżeniu i pod odpowiednim kątem widać, w jakim faktycznym był stanie:


Ponieważ to sosna, to na powierzchni było widać sporo zadrapań na już mocno przyżółtawym lakierze. Sosna jest powszechnym materiałem stolarskim, bardzo tanim w porównaniu z innymi odmianami drzew. No i niestety za ceną idzie jakość, czyli w tym przypadku twardość. Sosna jest zwyczajnie miękka, podatna na wgniecenia i urazy. Zaczęłam więc szlifować to żółte coś i moim oczom ukazał się bardzo fajny widok:

Początkowo użyłam papieru o gradacji 100, później weszłam na wyższą 180, żeby wygładzić powierzchnię.
Bardzo chciałam uwydatnić strukturę drewna, nie chciałam mieć gładkiej powierzchni , bo skoro mam drewno, i będzie finalnie wyglądać jak drewno, to pod palcami też niech to będzie drewno! W tym celu do wkrętarki przymocowałam specjalną końcówkę, tzw. szczotkę tarczową. Najpierw użyłam szczotki ze stali, następnie nylonowej (ta z czerwonymi “włoskami”).


Po co dwie różne? A no po to, że ta pierwsza bardziej penetruje drewno (te najbardziej miękkie części pomiędzy słojami) a ta druga służyła do wygładzenia powierzchni. Pracować trzeba powoli i cierpliwie. Ruch WYĄCZNIE WZDŁUŻ SŁOI! Niestety praca tak paliła mi się w rękach, że nie zrobiłam zdjęcia z tego właśnie etapu. Mogę jedynie zaprezentować efekt finalny już po bejcowaniu:


Nie pamiętam, której lakierobejcy użyłam do tego blatu… na pewno jedna z tych dwóch, a obydwie na sośnie dają właściwie ten sam efekt:


Na koniec jeszcze zabezpieczyłam blat dwiema warstwami lakieru bezbarwnego od LUXENS.

I tutaj chwilę chciałabym przycupnąć i powiedzieć coś więcej o tym lakierze. Użyłam go, ponieważ moja siostra akurat go miała na stanie w garażu (został jej po jakiejś pracy), więc postanowiłam dodatkowo ten blat zabezpieczyć (wiedziałam, że moje dwa małe Bąki będą na stole bardzo aktywne, więc chciałam bardziej go zabezpieczyć niż tylko lakierobejcą).
Lakier ten ma bardzo ładne wykończenie, faktycznie podkreśla słoje. I tu by się skończyły pozytywy… 😛
Lakier jest niestety łatwy do zarysowania, stół po miesiącu wyglądał na zmęczony życiem.
Poza tym po każdorazowym umyciu go wilgotną szmatką, lakier początkowo powierzchniowo przebarwiał się na białawy kolor i robił się klejący i jakby miękki. I tu nie ma się co dziwić, ponieważ lakier ten jest wodorozcieńczalny, a to oznacza, że wchodzi w reakcję z wodą. A więc po każdym przetarciu na mokro robi nam się powierzchniowa miękka klucha, która klei się i jest nieprzyjemna w dotyku i wyglądzie. Niestety mam wrażenie, że po czasie ten stół w ogóle zaczął się kleić, dlatego zaprzestałam tak intensywnemu wycieraniu go, a właściwie szorowaniu (przypominam, małe dzieci). Wówczas ten efeekt zniknął. Ale tak czy siak… no średnio…
Nogi postanowiłam jedynie zeszlifować i pomalować dla kontrastu na bardzo jasny kolor. W zamyśle miała być kość słoniowa i tak też chyba wyszło. Kolor to moja własna autorska mieszanka, tzw. NA WINIE… brałam pod rękę, co się nawinie i mieszałam 😀
W tej sytuacji nie pytajcie o proporcje, o produkty, bo to jest kompletny misz masz… kolor to brudna biel, kość słoniowa… coś w ten deseń…

Całość wg mnie prezentuje się wspaniale. Stół miał być na chwilkę, aż znajdę nowy, również okrągły, ale rozkładany… a został ze mną na stałe, czyli już 1,5 roku 🙂 świetnie wygląda w mieszkaniu pod oknem. Jest bardzo praktyczny, pomimo swoich dość skromnych gabarytów.
Jeśli macie gdzieś takie perełki u siebie, nie wyrzucajcie! Tchnijcie nowe życie 🙂 jeśli nie macie pomysłu lub nie wiecie jak i za co się zabrać, piszcie. Pomogę na każdym etapie!
Tak prezentuje się w całości oraz w salonie:





Ściskam i do kolejnego czytania 🙂

